czwartek, 29 listopada 2018

Taka mała książka, a wielkie obciążenie. "Sankcje" J. Jarniewicza jako prezent urodzinowy?


Mała książka a takie obciążenie
Są książki-bibeloty, książki-laurki, nawet jeśli autor czy redaktor udaje, że miało być inaczej. Są jednak takie książki, które mogą udźwignąć ciężar bycia „środkiem promocyjnym” i wszelkie związane z tym sankcje. Czy takie są Sankcje Jerzego Jarniewicza – wydany przy okazji sześćdziesiątych urodzin poety, tłumacza i redaktora, zbiór sześćdziesięciu wierszy wybranych przez Martę Koronkiewicz i Pawła Kaczmarskiego?
Ma ku temu pewne warunki. Zaciekawia, bo oto wybór wierszy okraszony autokomentarzami poety i okołopoetyckimi, krążącymi jednak na orbicie "kultura" i wokół gwiazdy "życie", wycinkami z rozmów, które Jarniewicz prowadził swego czasu w cyklu (wtedy jeszcze) kwartalnika literackiego Arterie „Co do Joty” ze Zbigniewem Jaskułą. Zaciekawia, bo, jak pisze w Polityce Justyna Sobolewska: "daje możliwość wejścia w dialog z poetą". Zaciekawia, bo (jak czytamy w posłowiu-dialogu) osią stają się tu teksty i książki najnowsze, a więc przedstawia głównie styl i sposób obrazowania rozwijany przez poetę od Makijażu i Oranżady aż po nagrodzone Wrocławską Nagrodą Poetycką Silesius (2017) Noce noce, czyli ten najbardziej rozpoznawalny i doceniany. Nietypowe wybrane mogłyby być zatem traktowane jako... najzwyklejsze wybrane.
Teoretycznie. Jest jeden drobny szczegół. Książka-bibelot dla autora i koło napędowe, żeby kupować poprzednie pozycje (swoją drogą, niefortunny dość pomysł, ale wydawca nie mógł, rzecz jasna, przewidzieć nagrody dla Pustych Nocy, która to pojawiła się, patrząc chronologicznie, w momencie składu „Sankcji”). I z tym wszystkim ta cienka, różowa książka sobie radzi. Tom dźwiga problem jubileuszu, dźwiga nawet pojawienie się tuż po poprzedniej, pełnowymiarowej książce, która zresztą rzutem na taśmę otrzymuję jedną z najważniejszych poetyckich nagród w kraju.
Jako wiersze wybrane, a więc z zasady jakoś tam pretendujące do reprezentacji ogółu twórczości, „Sankcje” nie są w stanie jednak udźwignąć... samego wyboru i posłowia redaktorów, które są - wedle niżej podpisanej - zwyczajnie dla książki krzywdzące. Redaktorzy skupili się bowiem nie, jak twierdzą, na ostatnich książkach, a na ich wyimku, jakim są wątki erotyczne i romansowe. Byłby to nawet jakiś konkretny pomysł, gdyby nie kłopotliwe, wspomniane już wcześniej, posłowie. Sama forma dialogu redaktorów zamiast ogólnego eseju, czy impresji wokół redagowanej książki, wygląda ożywczo, więc teoretycznie zapowiada się intrygująco. Wyszło jednak co najmniej średnio.
Paweł Kaczmarski podkreśla jubileuszowość wydania, zabierając mu w pewien sposób rangę pełnoprawnej i pełnowartościowej książki. Dowiadujemy się bowiem, że oto oddają oni w nasze ręce sześćdziesiąt wierszy na sześćdziesiąte urodziny poety. Z kolei Marta Koronkiewicz sprowadza ostatnie książki Jarniewicza do historii romansu i prowadzi na temat tegoż dywagacje w stylu: "ostatnie trzy tomy możemy przecież wyróżnić jak odrębne także dlatego, że opowiadają historię jednego romansu(…)" [s.97]. Robi to nawet pomimo – a może trochę wbrew – wcześniejszym zapewnieniom jakoby wybór wierszy był nietradycyjny, „,mając na uwadze wszechstronność autora” [s. 94]  Swoją drogą, czyżby zatem poprzednie opowiadały o kilku romansach równocześnie i czy to ma tak wielkie znaczenie dla samych wierszy?
W efekcie dostajemy w ten sposób gotowy klucz czytelniczy, czyli innymi słowy: wiersze zostają obdarte z mocy i sprowadzone do pocztówek wysyłanych kochance (przed zerwaniem, kiedy trzeba wysyłać jej znaki, których nikt inny nie rozpozna, jak sugeruje redaktorka; oraz po zerwaniu, kiedy romans jest już zakończony, ale uczucie wciąż się jeszcze tli). Szkoda, że te wielowarstwowe, mocne wiersze zostały sprowadzone, czy wręcz spłaszczone do jednego li poziomu.
Delikatnie mówiąc, zastanawia też podział na trylogie, a już zwłaszcza element dwóch ostatnich: trylogii empirycznej i relacyjnej. Czy przypadkiem nie każdy wiersz jest swego rodzaju empirią? Czy nie każde pisanie na zasadzie określonego „ty” jest relacyjne?  Redaktorzy, co prawda, próbowali wyjaśniać ten pomysł, ale niespecjalnie przekonująco. Zamykanie wierszy autora Korytarzy w takie ramy jest dla nich po prostu krzywdzące. 
Łatwo byłoby w tym miejscu narzekać na dobór wierszy, ale byłby to jednocześnie tani chwyt, który przecież można bezpiecznie wykorzystywać, atakując każdy redaktorski (a nawet i autorski) wybór. Oczywiście zawsze można powiedzieć, że brak jakiegoś konkretnego utworu do zbrodnia przeciwko autorowi. Tylko tak naprawdę niczego nie zmienia to w kontekście lektury tego, co otrzymujemy jako gotowy byt literacki. Trudno byłoby jednak odmówić walidacji sześćdziesięciu tekstom, bo taka ilość można przecież powiedzieć o autorze i poetyce niemało.
Łatwo byłoby też wybór pochwalić, bo wiersze korespondują ze sobą i zazębiają, niekiedy domykając jakiś temat lub konkret, innym razem odsłaniając nowe sensy i spojrzenia na nie.
I.                   Fabuła i forma albo forma fabuły
Tak, fabuła, nie tylko tematyka czy, jak to się ładnie mówi w szkicach opowiadających o poezji, rekwizytorium, gdyż lirykę Jarniewicza czyta się jak dobrą powieść. Przechodzimy przez chłopięcość, chłopackość i męskość (w różnych wydaniach: typowo stereotypowych, jak i zaskakujących, mocnych, odważnych). Oczywiście, że dużo tu bezpośrednich zwrotów, powiedzmy, romansowych – w końcu para redaktorska dokonała skrupulatnego wyboru z setek wierszy…, niemniej jeśli osadzałabym oś tych wierszy gdziekolwiek, to dużo szerzej. Prześledźmy kilka wątków i motywów poprzez słowa-klucze.
I.1 kobieta
Czytając, czy nawet przeglądając powybierane według obranego klucza – powycinane z zbiorów na przestrzeni lat –  teksty, dochodzimy do wniosku tu nie chodzi o romans w klasycznym, potocznym tego słowa znaczeniu. To się dzieje a linii podmiot-kobiet(y) coś więcej. Już od początku jest w tej relacji coś niepokojącego, a zarazem swobodnego, co pięknie nabiera racji bytu poprzez urywek z wypowiedzi Jarniewicza odnoszącej się do kontrkultury: chodzi o odkrywanie tego, co jest wartością samą w sobie, a nie o wyłączne skupienie się na tym, co przyniesie nam  w jakiejś perspektywie wymierną korzyść” [s.6]. Jarniewicz-autor zatem, a przede wszystkim jarniewiczowy podmiot – nie potrzebuje romansu.
I.2 wstyd
 „Zawstydza mnie/język kobiet (…)” mówi jarniewiczowski podmiot [Wyliczanka na koniec lata, 56]. Nieprzypadkowo i niejednostkowo. Szczególnie ciekawie stwierdzenie to wypada w zderzeniu z wierszem na kolejnej stronie: „wiedziałbym na ogień/wstyd i na kamienie, że/jestem(…)” [I syn, s. 57]. Gdzieś wcześniej jeszcze kobieta „przeszywa wzrokiem. Bezwstydnie” [Emo, s.19], w środku zaś pornografia oglądana „na przerwie w szkolnej ubikacji” [Świerszcz za kominem, s. 45]. Chciałoby się powiedzieć, że większość tych wierszy podszyta jest jakimś rodzajem wstydu – niekiedy perwersyjnego w swojej istocie, innym razem zaś zupełnie niewinnego, nieśmiałego albo wynikającego z samoświadomości osoby mówiącej.

I.3 media
Wiele jest w pisaniu Jarniewicza powiązań z szeroko rozumianą medialnością. To nie tylko wiersze jak kadry świetnych, bo mocnych, charakternych zdjęć. Nie tylko reporterskie podejście do tematów, czy wydarzeń. Nie tylko wreszcie nawiązania do filmów, wiadomości czy innego rodzaju szeroko pojętych środków masowego przekazu albo komunikacji, nazwijmy to, współczesnej – aż dwa wiersze z mailem. Lub trzy, jeśli liczyć domysły, że pisanie do kogoś to raczej nie klasyczny list wysyłany tradycyjną pocztą ani wiersz, choć nie można tego ostatecznie wykluczyć. To przecież wiersze na wskroś współczesne (złośliwi mogliby powiedzieć: nawet mimo wieku autora i środowisk, które wskazuje jako swoje alma mater), muszą więc krążyć wokół współczesności, poprzez współczesne środki się wyrażać i przekazywać.

Język i filozofia
Wycinki z rozmów i wywiadów rzucają nam nieliche światło na filozofię twórczą Jarniewicza. Możemy prześledzić bowiem nie tylko jego zainteresowania i cele względem wierszy. Obszerne autokomentarze uwidoczniają drogi, którymi chciał/próbować on podążać. Ponadto dostajemy momentami wręcz gotową analizę tekstów. Czy najbardziej uprawomocnioną? Można by się spierać. Z całą pewnością natomiast twórca wykazuje samoświadomość swoich narzędzi twórczych i zdrowy dystans to czytanych tekstów, udowadniając tym samym, rozumianą jak najbardziej w pozytywnym znaczeniu, rzemieślniczą rzetelność.
Nie zapomnijmy, że przy tym wszystkim wiersz Jarniewicza bywa przecież, i to nierzadko, metatekstowy, metajęzykowy. Autotematyzm poety, jakkolwiek byłby jednak ryzykowny, czy wręcz wywrotny, staje się w pewien sposób istotny dla wydźwięku całości. Podmiot tego zbioru jest niezbywalnie poetą „lirycznym, kurwa, lirycznym”[s.19], co gdzieś tam ucieka w perspektywie tych wszystkich romansów, (nie)normatywności.
Kilkakrotnie Jarniewicz wskazuje na fascynacje przemijaniem, tymczasowością. Dość skrupulatnie wykorzystuje to również w wierszach, zwłaszcza, patrząc wedle wskazówek duetu redaktorskiego,  chronologicznie „średnich”, czyli tych po tomie Dowód z tożsamości …, a przed Wodą na Marsie, którą to książkę postrzegam jako przełomową lub otwierającą jakieś nowe rejestry, jeżeli w ogóle możemy sobie na coś takiego w przypadku autora Oranżady pozwolić. Niektóre z wierszy są ewidentnie sytuacyjne – opisują chwilę – czy to „polityczną”, miejską, czy zwyczajnie przeżywaną jedynie po to, by po niej przyszła następna. Kilka z nich mówi całkowicie samoświadomie i wprost o swojej chwilowości, balansując gdzieś na granicy jednostkowości doświadczenia danego momentu oraz powtarzalności owego doświadczenia.
Nawiązania i zazębiania
Na co Koronkiewicz i Kaczmarski zwracają uwagę – i być może co starali się uwypuklić – to konsekwentne autonawiązania, podane mniej lub bardziej wprost zazębiające się wątki czy motywy, a także powtarzające osoby – nie tylko w przywoływanych już tutaj wierszach Spinario, ale i w perspektywie całej twórczości. Zabieg ten znów prowadzi nas bardziej do ciągłości pisarskiej niż tworzenia trylogii. Dodatkowo pozwala spojrzeć na utwory w nowym, nieoczywistym świetle przepuszczonym przez dyfuzor kolejnych wierszy, które to przecież „nigdy tak samo, nigdy o tym samym” – albo wręcz przeciwnie.
Energia składni
Lwia część siły i swoistej „chwytliwości” tych wierszy wynika z gramatyki i składni, która rządzi kolejnymi
zdaniami, niekoniecznie zaś z tematów, rekwizytów czy przyjętej względem nich perspektywy. To jest swojego rodzaju język mówiony. Język pełen werwy, siły, mocy. Język, który wciąga do tego stopnia, że nie czujemy się w żaden sposób naciągnięci na słowa, nabrani jak woda. Czytamy/słuchamy tych wierszy jak energicznych, żywych i żywotnych wypowiedzi.
Przy tym wszystkim jednak nie wolno nam zapomnieć/przegapić, że jest to poezja bardzo oczytana. Świadoma własnych dokonań i możliwości, ale również dorobku pozostawionego przez twórców polsko- i anglojęzycznych. Podziały terytorialne nie mają tu sensu, gdyż nie sposób jasno oddzielić wzorów i idoli autora, który sam wprost przyznaje się do różnych fascynacji i ciągot literackich pod znakiem wszelkich kontr (króluje tu oczywiście nieodżałowana kontrkultura powracająca w wypowiedziach poety pod najprzeróżniejszymi pretekstami i postaciami (także historycznymi).
Znajdziemy też różnorakie wtrącenia spoza rejestrów języka polskiego – i to nie tylko klasyczna makdonaldyzacja, której jednak moglibyśmy się jakoś spodziewać po tłumaczu języka angielskiego z wieloletnim doświadczeniem. Spotkamy też germanizmy, ruscycyzmy czy wręcz fonetyczny zapis niemieckich i rosyjskich słów.
Chociaż sama idea powstania i redaktorska oprawa książki pozostawiają, delikatnie mówiąc, wiele wątpliwości, to tom sam w sobie posiada przecież, nieco paradoksalnie, ogromny potencjał. Paradoksalnie, bo przecież to trzecie już wiersze wybrane łódzkiego twórcy, a więc kolejna próba „przemielenia tego samego”, kolejna selekcja poprzez spojrzenie trzecich już redaktorów. Nie w tym sęk nawet, by porównywać to spojrzenie z perspektywą poprzedników. Pytanie „czy tym razem wybrane rzucają nowe sensy i światło” okazuje się puste i bezzasadne, przecież za każdym razem osią stawał się inny przedział czasowy, a co za tym idzie, oddany do rąk czytelnika zbiór wypadał zupełnie inaczej. Wszelkie ujednolicenia świadczyłyby tu zatem o nieuważnej lekturze. Warto byłoby jednak zadać sobie nieco inne pytanie. Czy w przypadku tego autora pora już na Zebrane? Czy poetyka twórcy Skądinąd jest już w jakiś tam sposób zamknięta i scalona? Czy będzie i czy powinna kiedykolwiek? czy Jarniewicz, ze wszystkimi swoimi stałymi, rozpoznawalnymi elementami oraz ze wszystkimi rozszerzeniami i wybiegami, jest już poetą „skończonym” w sensie formowania? Czy może te najnowsze książki, ewidentnie skręcające w niewydeptane jeszcze rejony, są zapowiedzią, może nie tyle rewolucji, co ostatecznego szlifu, do którego to wszystko wcześniej zmierzało, czego było przyczynkiem? Biorąc pod uwagę aspekty czysto pragmatyczne, nawet wydawca – Biuro Literackie – raczy od czasu do czasu czytelników tomami zebranymi poetów nawet z wielokrotnie mniejszym stażem i dorobkiem.
Na te pytania Sankcje nie udzielą nam w zasadzie żadnych odpowiedzi. A może właśnie na tym polega ich siła? Może najwyższą i jedyną słuszną, bo świadczącą o celowości i sensowności wymierzającego, sankcją jest stawianie nowych pytań i wyzwań? W tym krytycznoliterackich, nie tylko takich na poziomie emocjonalnym czy estetycznym. W każdym razie zbiorek ten, jednocześnie niepozorny i wymowny, okazał się ładnym prezentem na okrągły jubileusz.. I mimo ewidentnych potknięć, spłyceń i niewykorzystanych szans, na pewno jakoś tam ucieszył stałych czytelników autora Listy obecności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Starsze teksty