Podeszłam do stolika z książkami na Porcie Poetyckim w Chorzowie
głównie towarzysko (przecież zawsze fajnie jest powiedzieć znajomemu,
który właśnie coś wypatrzył: nie bierz, to jest nudne! - i to bez
znaczenia, czy mówię tak prowokacyjnie, czy szczerze uważam i
ostrzegam). Większość wyłożonych propozycji przecież już i tak miałam, a
jak nie miałam, to widocznie chciałam nie mieć.
Coś tam przeglądałam i w tym momencie Kolega Sprzedawca zapytał:
- Marcin Zegadło wydał wreszcie tę książkę. Po starej znajomości polecam. Chcesz?
Oczywiście,
że chcę. I nie dlatego, że jeśli po znajomości polecał, to szczerze.
Autora "Całego w słońcu" czytam zawsze i wszystko (nawet ten
drugi, nieco mniej fortunny od pozostałych zbiorek z Zielonej Sowy, i
nawet ten pierwszy, zdecydowanie niefortunny najbardziej ze
Stowarzyszenia im. K.K. Baczyńskiego, gdyż i tak zakonotowałam in plus,
bo przynajmniej coś mnie może jeszcze w poezji polskiej zaskoczyć i
zadziwić, choćby i rozwojem autora).
Cztery
godziny w pociągu powrotnym na trasie Katowice - Warszawa okazały się
idealną okazją do czytania. I wciąga. Ukłon dla autora (albo redaktora!)
za wybór pierwszego tekstu, który nie tylko wprowadza w typową dla
twórcy "Nawyków ciał śpiących", nazwijmy to z braku lepszego słowa,
magię: czułość i ciepło wymieszane z nietanią melancholią. Światło,
które nie razi po oczach, ale współistnieje z cieniem (czyli niby
wszystko po bożemu) pochłania. Nie bierze jeńców. Czytam zatem oswojony
strach pierwszego tekstu w przekonaniu, że to będzie pewnie jedna z
najlepszych (dla mnie) książek tego roku.
Osią książki staje się plamka [...] z której sączy się światło (że
tak sobie pozwolę na parafrazę), co nie tyle doskonale wpasowuje się w
lekko oniryczny ton poetyki, co wręcz ją buduje wokół, co dla poety
symptomatyczne: wokół dzieci, światła, znaków. Wszystko wyrazistym i
wyraźnym, ale nie agresywnym - albo raczej: współczesnym, ale na
szczęście nienowoczesnym językiem, w którym zarówno czułość wobec
siebie, świata, ludzi, natury ma swoje miejsce, tak jak ma w nich czuły
bunt. To mądre, odważne, ciepłe wiersze. Nawet jeśli podszyte strachem podmiotu i bohaterów. Strachem, który staje się rewersem pewności.
Trzymają się życia - pełne tego, co można raczej zobaczyć i poczuć niż pomyśleć. Łączą ze sobą klimat "Całego w słońcu" i "Światła powrotnego" z twardością i chropowatością ostatniego tomu - "Rzeźni" (Hermann Brunner i jego rzeźnia, Wydawnictwo Forma).
Wiersze wzajemnie do siebie nawiązują, dopełniają się i zazębiają. Cały układ: dobór i kolejność tekstów "robią robotę". To działa. Tworzy wyraźną, wyrazistą historię.
Coś tu się jednak dzieje (być może ze mną jako odbiorcą) niedobrego. Jakoś (mi) w tym za dużo lekarzy, badań, co czyni całość przyciężkawą i jednak zbyt... jednolitą. A może czegoś tu jednak za mało?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz