wtorek, 19 czerwca 2018

No, to mi powiedziała. Wokół książki K. Nosowskiej pomyślenia i poczucia

Kiedyś to były czasy, a teraz czasów nie ma. Teraz mamy moment, kiedy influenserka to taka kosmetyczka, trenerka lub piosenkarka co to raczy swoich fanów filmikami na jutubie czy innym instagramie. Najlepiej kompletnie niezwiązanymi z tematem jej działalności. A potem wydaje książkę, którą kupisz nie tylko z pierwszej przy drzwiach półki w Empiku (lub też tej przy samej kasie, bo przecież Hit Sezonu musi być wszędzie dobrze widoczny), nie tylko w Auchan czy innym Tesco, kiosku (coraz rzadziej już Ruchu)  przy przystanku, ale po prostu wszędzie i głównie dlatego, że przecież jest influenserką.
Oczywiście, że taka autorka (lub autor, nie bądźmy przecież seksistami, dokładnie to samo odkrywamy wśród polityków, piłkarzy czy innych celebrytów) mogła/mógł po prostu odkryć w sobie Wolę Mocy, odkryć talent literacki, wenę albo inne powołanie. Mogła/mógł iść za namową przyszłego wydawcy nie dlatego, że nazwisko, ale dlatego, że naprawdę ma do powiedzenia coś ważnego albo/i posiada wrodzony talent, wyczucie formy itd., a w tej swojej poprzedniej profesji nie tyle, co się marnuje, co po prostu nie wykorzystuje stu procent potencjału. Wszak, podobno, artysta powinien być wrażliwy, wyrazisty i mieć do powiedzenia wiele ważnych rzeczy (tak, tu możecie się już zacząć śmiać).
Nie zapominajmy też o tym, że niektórzy fani naprawdę potrzebują takich rzeczy, spijają ślepo każde słowo z ust idola i niewątpliwie jest dla nich ożywcza, istotna i budująca. To nie jest żaden gorszy sort czytelniczy. Nie oczekujmy wszak, że wszystko jest dla tej inteligencyji, co to nie schodzi z piedestału kultury wysokiej.
Tak dochodzimy do zapowiedzi książki napisanej przez wokalistkę HEY. "Książka Nosowskiej będzie hitem", tryskające humorem "videofelietony wreszcie w druku" czytamy po wpisaniu nazwiska autorki Teksańskiego.
I możecie się zacząć śmiać znowu, bo ja, inkarnacja malkontenctwa i narodowy wybredniak, dałam się nabrać na marketing wydawniczy. Bo książka reklamowana jako zabawna, oryginalna obserwacja życia.
Poleciałam, kupiłam w jakimś Auchan czy innym Tesco, bo w lokalnym Empiku zawsze jest milion ludzi czekających na odbiór odbitek czy innych cukierkowych bukietów.
Kupiłam, przeczytałam i skończyło się jak w każdy Międzynarodowy Dzień Zebry (niedoinformowanym tudzież leniwym podaję: 31.12), czyli albo przegapiłam fajerwerki, albo jakoś tak przeszły bez większego echa. Kilka sekund rozbłysku i koniec. Nawet to "bum" nie rozeszło się echem w głowie.
Językowo spójne, inteligentne ozdobniki, chociaż w kilku miejscach redaktorka jednak chyba przysnęła albo w jakiś inny sposób przymknęła narząd wzroku. Czyta się bez większych zgrzytów, ale i bez porywu. Zbyt to jednak ugrzecznione, żeby uznać za charakterystyczne. Trochę jakby zabrakło ikry, iskry albo odwagi.
Tematycznie? Cóż, jeśli nawet zamówiona recenzja w Polityce określa treść zbioru eufemistycznie jako "niespecjalnie odkrywczą", to cóż można tu dodać?
Spodziewałam się czegoś w rodzaju emocjonalnego rollercoasteru albo przynajmniej odważnego, mocnego głosu. Dostajemy tymczasem trochę gorzkich wspomnień (i tutaj świeżo upieczona pisarka wychodzi wreszcie poza asekuracyjne ramy), aluzji i analogii, a to wszystko okraszone ironicznym, czarnym humorem, żeby na końcu skonstatować, że ani to nie mówi nic nowego, ani  w nowy sposób.
Obawiam się po prostu, że te zwarte felietony nikomu nie mogą pomóc, może poza samą autorką w temacie wspomnianego kilka razy kredytu.
Ostatni z krótkich tekstów rzuca na dość ponurą całość nowe światło, próbując ukazać godzenie się z sobą i światem, jednak całość niczego nie uświadamia, nikogo nie podtrzymuje na duchu (o ile nie wierzymy już, że "inni mają gorzej" albo "ci z boskim życiem też mają problemy" może kogokolwiek pocieszyć. Przyjęta perspektywa, nazwijmy to, kontrolowanej szczerości -  sprawia, że osoby, które jeszcze w sobie podanych tematów nie ułożyły, uznają treści za po prostu zabawne, quasi-blogowe. Te natomiast, które ułożyły - za trywialne. Zbyt to smutne, by było zabawne i zbyt oczywiste, by było poważne i poruszające. 
Modna, nowoczesna, instagramowa szata graficzna zasługuje na zauważenie i docenienie w ramach swoich kategorii. Mnie jednak wydaje się przerostem formy, naddatkiem, niepotrzebnym napychaniem, żeby było jeszcze bardziej w stronę tego, co się stało nowym mainstreamem. Szkoda.
Tym bardziej szkoda, że są w tym wszystkim, gdzieś głęboko, istotne myśli, problemy, tylko jakby zabrakło pary, żeby im się przyjrzeć w sposób, który mógłby cokolwiek poruszyć.



2 komentarze:

  1. A widzisz, no właśnie mi ta książka pomogła. Może trudno uwierzyć, ale nikt mi tak ważnych rzeczy jak Nosowska nigdy nie powiedział. Mój kontakt z mamą nie jest idealny, więc nie mogę z nią sobie pogadać ani o seksie, ani o facetach, ani o komercji... O niczym ważnym w sumie dla mnie. A Nosowską czytałam, jakby siedziała obok mnie o opowiadała o swoich przemyśleniach życiowych. Wzruszyła mnie tym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie mam kontaktu z matką. Może to jest kwestia wieku w takim razie? Może Nosowska ma swój konkretny target, w który już się nie wpisuję? Cieszę się mimo wszystko, że uznałaś książkę za ważną i wzruszającą. :)

      Usuń

Starsze teksty