Jest. Stoi na półce. Cieszy oko. Ciąży w łapie. Przyciąga spojrzenia minimalizmem kolorów. Pachnie drukiem. Wreszcie. Doczekałam się. Wiersze składające się na trzeci tom A.R. Skowrona ChmurnoRYJność w synonimie hipnozy znam już od dawna. Miałam możliwość podpatrywania, jak powstają, są składane, układane w całość. Wszystko za sprawą Internetu i pewnego autora, o którym można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest małomówny. To jest zupełnie inna opowieść...
Od początku wiedziałam, że to nie będzie zwykła książka. Jakiś tam tomik wierszy, który równie dobrze można przeczytać, jak i nie przeczytać. Słowem: zbiorek podobny do wielu. Nie pomyliłam się. 110 stron to sporo jak na pojedynczy tomik wierszy. Nawet jeżeli zawiera przedmowę, posłowie i ilustracje (w tym wypadku szatą graficzną zajęła się para młodych twórcow: Natalia Majka [rysunki] i Kamil Myszkowski [fotografia otworkowa]. Zachowana w stonowanej kolorystyce okładka imituje podniszczona kartkę (kawałek pergaminu?), w centrum której umieszczono podobiznę samego autora.
Już po pierwszym spojrzeniu na mężczyznę z gitarą oraz bardzo sugestywny tytuł ma się nieodpartą ochotę zajrzenia do wierszy. Przekonania się, cóż takiego ma do zaprezentowania ten sympatycznie wyglądający człowiek. I skąd ta chmurnoryjność? Czyżby to przykład autoironii? A może rodzaj gry z czytelnikiem? Niecierpliwe dłonie przewracają kartki... oczy przebiegają tekst króciutkiego wstępu, a może raczej mini recenzji, która to po raz kolejny zachęca do lektury zamieszczonych tekstów.
I tu zaczynąją się przysłowiowe schody. Naprawdę dziwi mnie, że autor zdecydował się na otwarcie książki tak nierównym tekstem, jakim okazuje się wiersz rzuciłem palenie. Wejście oparte na prostych przerzutniach i jeszcze prostszych metaforach. Lekko zachwiana muzyczność frazy. Dopiero przy puencie zarówno forma, jak i narracja utworu nabierają tempa. Trochę to wszystko przypomina początek długodystansowego biegu, kiedy zawodnik dopiero rusza, rozkręca się... Zabieg w efekcie dość ryzykowny, ale... na tyle skuteczny, że kieruje myśli czytelnika do tego, co może pojawić się na zakrętem. A tam... coraz ciekawiej. Kolejne wiersze odznaczają się dość ciekawą, choć w zasadzie prostą (tym razem w pozytywnym znaczeniu) historią, pewnego rodzaju „zwrotnością” zarówno jeśli chodzi o przerzutnie, jak i sam rytm budowanych fraz. Skowron nie unika pisania wersalikami w połowie zdania, a nawet często w połowie słowa. Wszystko, by wydobyć nowe, odrębne sensy. Może czasem robi to zbyt nachalnie, ale w większości przypadków, zwłaszcza jeśli chodzi o tytuły utworów, ta metoda się sprawdza. Tylko niekiedy zaznaczone słowa wydają się oczywiste, ale...
Właśnie. Dochodzimy do czegoś istotnego. Do poezjowania uprawianego przez autora Synonimu chipnozy doskonale pasuje krótki spójnik – ale. Miejscami łopatologiczna metoda wskazywania czytelnikowi nowych tropów może być denerwująca, jednak z całą pewnością przeczy przypadkowości wierszy. To wszystko jest świadomym i śmiałym wypełnianiem pewnej misji czy też może powziętych postanowień. Każde kolejne użycie tych samych środków formotwórczych okazuje się być dowodem. Pewnym krokiem na twórczej drodze. Drodze do upatrzonego celu.
Tyle tytułem wstępu. A jaka konkretnie jest twórczość poety z Czeladzi? Odpowiedzi udziela nam sam podmiot liryczny, kiedy mówi:
„to wiem że jestem tu w nadmiarze
zdanie wciąż tęskni za przecinkiem
dziś język czcionka mi pokaże
jutrem sylaba w gardle milknie
dzisiaj przestawiam szyki zdania
wczorajszym błyskiem uzyskane
jutro mi tylko sens przesłania
więc wypowiedzią leczę ranę(...)”
[Ty-rada (piosenka), str. 47]
Poezja, można powiedzieć, w pełni samoświadoma. Nieco autoironiczna. Poza wszystkim przyjemnie płynna. Muzyczna i nienachalna, choć sugestywna. Sprawia wrażenie jakby wiersze były naturalnym sposobem mówienia Arkadiusza, który nie boi się sięgać po powtórzenia (w tym również formy klasyczne jak pantum) czy rymy. Wygląda jednak na to, że wyjątkowo ulubił sobie przerzutnie, które łamią nie tylko zdania, ale i pojedyncze słowa. A wszystko dla brzemienia. Zachowania (bądź – w kilku przypadkach – przełamania) melodii. Nietrudno skonstastować, iż bliskie poecie są po prostu piosenki. I tych nie zabrakło w trzeciej książce. Właśnie w tym gatunku najwyraźniej widać nie tylko same wiersze – teksty pisane od lewej i poszarpane z prawej (chociaż i tę zasadę Skowron traktuje mocno frywolnie). W piosenkach ukazuje się wrażliwiec, człowiek delikatny, jednocześnie otwarty na świat. Przeżywający go całym sobą. Człowiek, którego świat przeszywa. Również zamieszczone pod nimi dedykacje pozwalają spojrzeć na teksty z odpowiedniej perspektywy, jak choćby we wzruszającym, poświęconym „jednemu z ojców” utworze Tata-raki w hiacyntach:
„ciągle pamiętam pytania
których nie zdążyłem zadać
bólem wśród poszukiwania
strachem byś nie odpowiedział
(...)
mszą i wspomnieniem w świątyni
kwiatem w wazonie z lastrika
wiarą że los się odmieni
czas mi po kościach zastrzykał
wierszem splecionym przypadkiem
nie-dostrojoną gitarą
nie-przełamanym opłatkiem
i senną marą-wiarą”
[Tata-raki w hiacyntach (piosenka), str.72]
To znacznie więcej niźli samo brzmienie. Poezja na wskroś bolesna, a przy tym autentyczna. Niezmyślona, nieakademicka (a takich dzieci postmoderny mamy przecież na rynku wydawniczym sporo). Kontrast prostych fraz i chaosu w układzie graficznym w poetyckich komuniakatach jest znakiem rozpoznawczym tej książki. Znakiem firmowym autora. Śmiało można też powiedzieć: znakiem jakości. Ów chaos nawet w najmniejszym stopniu nie przeszkadza czytelnikowi, nie rozprasza uwagi. No, chyba że rozproszenie mogłoby zadziałać korzystnie.Tak też dzieje się w kilku przypadkach.
Ogromnym niedomówieniem i niedopatrzeniem byłoby, gdybym nie wspomniała o ciekawych wątkach i tropach, z których tak chętnie korzysta twórca. Między wersami znajdujemy odniesienia do kultury masowej, i popularnej, ale również do Spinozy, Zbigniewa Herberta, Debbusy’ego i innych. W ciekawy sposób wykorzystuje jeden z najczęściej wykorzystywanych motywów literackich, czyli podróż pociągiem.
Arkadiusz Robert Skowron, jak sam o sobie mówi: zwierszoklecony bard chmurnoryjny, potrafi na niwie poetyckiej wiele. Wszystko, co niezbędne dla tworzenia własnej, prawdziwie, nazwijmy to, alternatywnej, a przy tym jak najbardziej widowiskowej dyckji literackiej. Potrafi wszystko, co potrzebne, by zapaść w pamięć czytelnika. Stworzył nie tylko poezję kontrastu. Stworzył spójny, przekonujący tom poetycki. Zahipnotyzował litery i rozkazał im, by zawładnęły czytającym. Podobno najlepszy poddany, to taki, który nie zdaje sobie sprawy z jestestwa władcy, a jednocześnie robi to, czego się od niego oczekuje. Jeśli to prawda, ze mną się udało. Jednak jeśli to tylko bajka: (parafrazując puentę jednego z utworów) niech się nigdy nie skończy.
I znowu mam problem z poezją niszową. Dobrze, że jest. Dobrze, że taka jest. Dobrze, że prócz mniej lub bardziej „zaraźliwego” głównego nurtu pojawia się możliwość dostrzeżenia, kupienia, przeczytania czegoś zupełnie innego. Czegoś takiego, jak omawiana lektura. A mimo wszystko szkoda, że te wiersze nie trafią do naprawdę szerokiego grona. A może trafią? Życzę im tego.
ChmurnoRYJność w synonimie hipnozy, Arkadiusz R. Skowron, Wydawnictwa e-bookowo.pl, 2012
Książka dostępna w formacie drukowanym i elektronicznym:
Blog poety: http://chmurnoryjny.bloog.pl
Profil w serwisie Wywrota.pl: http://www.wywrota.pl/ludzie/zatoczny
Profil w serwisie Wywrota.pl: http://www.wywrota.pl/ludzie/zatoczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz