Najbardziej na świecie nie lubię słowa problem. Dlaczego? Otóż jakieś dwa lata temu uświadomiłam sobie, że stanowczo nadużywam tego, bądź co bądź, wyświechtanego czasownika. Przynajmniej raz w tygodniu stwierdzałam z pełną stanowczością, iż mam problem. Zastanawiałam się, czy naprawdę jestem tak nieporadna życiowo pod każdym względem... Wreszcie doszłam do wniosku, że chyba nie, bo te wszystkie problemy zwykle udaje mi się rozwiązywać w ciągu maksymalnie jednego dnia.
Wymyślałam zatem, że zwyczajnie zakodowałam sobie to słówko. Ta myśl, co oczywiste, nie mogła być powodem do dumy, więc przestawiałam się na inne wyrazy. W końcu język polski ma tak wiele ciekawych synonimów. Tak więc od dłuższego czasu miewam kłopoty, zagwozdki, wątpliwości, dylematy, trudności... ale ze wszelkiej miary unikałam problemów.
Aż do wczoraj. Obliczyłam sobie, że domowa biblioteczka rozstasta mi się w tempie jednej książki na dzień. Mniej więcej tyle też czytam, czyli bilans prezentuje się całkiem w porządku.
Jako nałogowy czytacz wszędzie szukam rekomendacji. Przeglądam prasę literacką, czytelnicze blogi, notki, nowości wydawnicze... Najczęściej zadawane przeze mnie pytania to: „polecisz mi jakąś książkę’’ i „co teraz czytasz”? Przechowalnia w ulubionej (czytaj: jedynej spełniającej moje elementarne wymagania, do których nie zalicza się cena produktów) księgarnii wysyłkowej pęka w szwach. Podobnie kategoria „poszukuję” w schowku czytelniczego portalu Biblionetka. O liście obserwowanych aukcji książek nie wspomnę, żeby nikogo nie wystraszyć.
Ciągle znajduję książki, które „KONIECZNIE MUSZĘ PRZECZYTAĆ”.
Niby mogę powiedzieć: kręci się. Jednak... JEDNAK mam pewien problem. Masowo pochłaniam literki, frazy, zdania, strofy, rozdziały... a rozmawiam o nich strasznie rzadko. Ostatnio coraz rzadziej.
Jednym z powodów jest pewnie to, że strasznie nie lubię mówić/pisać w pustkę. Przede wszystkim z jakiegoś głupiego lenistwa. Dla własnego użytku klasyfikuję książki według klucza wrócę/nie wrócę. Czyżby zatem wszystkie były aż tak miałkie i jednoznaczne? Przecież nawet te z drugiej kategorii takie nie są. W końcu nie wrócę, bo:
– prozę czytam zwykle tylko raz
− znudziło mnie do granic wytrzymałości
− świetne, ale tylko pożyczyłam i nie mam gdzie kupić.
Te trzy opcje w żadnym wypadku nie są jednoznaczne. Zatem? Uświadomienie problemu to dopiero połowa sukcesu. Pora na działanie. Zaczynam czytelniczo-refleksyjno-recenzencki trening wytrzymałościowy, czyli, mówiąc najogólniej: postanowiłam sama sobie udowodnić, że potrafię napisać 5 tekstów o książkach w każdym tygodniu. Zaczynam od tych, o których chciałam opowiedzieć już dawno, ale zabrakło motywacji.
Pierwszy tekst: sobota, czternasty kwietnia.
Drżyjcie autorzy niskonakładowych powieści i noszowej poezji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz