niedziela, 18 września 2011

Zapach książki

To nie jest typowa recenzja. Formaliści mogą właśnie przesunąć kursor myszki w prawy górny róg okienka i kliknąć na krzyżyk, który się tam znajduje.

Dziękuję tym, którzy pozostali. Mam szczerą nadzieję, że nie pożałujecie tej decyzji.

* * *

- Już trzydziestą godzinę łazisz z tą książką!
- I...?
- Odłóż ją wreszcie! Walnij gdzieś. Zostaw.
- Idiota!
- Bardzo mi miło, że masz o mnie takie dobre zdanie. – oburzył się, a przecież nie mogłam odpowiedzieć inaczej. Walnąć książkę. Taką książkę. Też coś! – Może chociaż powiesz mi coś o niej? Jaki jest tytuł? – zapytał.
- Powinnam się do ciebie nie odzywać, ale dobrze. Tytuł to „Zapach kobiety” .
- Widziałem taki film!
- Film? Szkoda słów! To jest jakieś nieporozumienie. Przypadkowa zbieżność. Film nie ma z książką nic wspólnego.
- Więc co o niej powiesz? – wyraźnie wyczułam nutki irytacji, ale również zaciekawienia.
- Słuchaj, co o niej powiedział sam autor. „To książka o miłości do książki i o jej wielkiej magii. Składam hołd jedynej przyjaźni z najwcześniejszych lat młodzieńczych, gdy była zrozumieniem moich buntów. W latach dojrzałych mogłem już z większym spokojem oddawać się temu, co kocham najbardziej: tajemnicom, które skrywa papier, zapachy farby, kleju, magia druku, wieloznaczność okładki. Leżę z książką otwartą na mojej twarzy, świata obecnego nie ma, pojawiają się światy dawne, dawne zapachy, dawne tajemnice. Wchłaniam tę Prawdę całym sobą”[1] .
- Bla, bla, bla. Nie obchodzi mnie, co ma do powiedzenia jakiś pisarzyna – przerwał mi i to w bezczelny sposób. Święty wpadłby w furię.
- Uważaj! – krzyknęłam. – Mówisz o moim największym prozatorskim autorytecie. Słuchaj, nie gadaj! Czytam dalej. „Jest to też opowieść o tajemniczych fluidach kobiet, tej niezbadanej mistyce, której jedno tchnienie pozwala uratować życie lub pogodzić się z tym, że za moment nadejdzie koniec, łagodne przejście...”[2]. To tyle.
- A więc to zwykłe czytadło. Jakiś kolejny romans albo próba zrobienia czytelnika w jajo jak w przypadku „Cienia wiatru”. – wyrzucał z siebie słowa, nie wiedząc, jak daleki jest prawdy.
- Nie bluźnij! – odpowiedziałam.
- Więc sama powiedz mi coś o tej książce. Okładka jest bardzo ładna. Przyciąga uwagę.
- Tak, ale prawdopodobnie i tak nie zapamiętasz, kto ją wykonał i z czyich zdjęć. Jeśli cię to naprawdę interesuje, możesz sprawdzić w stopce. Istotne jest to, że cała opowieść hipnotyzuje. Czytasz i w pewnym momencie ze zdziwieniem zauważasz, że został już tylko spis treści. Że dałeś się wciągnąć w wir.
- Czy to oznacza, że jest za krótka? – dopytywał się.
- Bynajmniej! Ani za krótka, ani za długa. Na ostatniej stronie dopada czytelnika żal, że to już koniec, ale, z drugiej strony, pojawia się też wielka satysfakcja z lektury. Powieść nie jest ani za długa, ani za krótka.
- No, dobrze. A fabuła?
- To swojego rodzaju powieść drogi. Drogi przez czas, może nawet na przekór przemijaniu. Ale to również podróż po Polsce. Bohater o przewrotnym imieniu Denat podróżuje, próbując utrzymać się ze sprzedaży własnych książek. Po drodze poznaje wielu ludzi. Głównie kobiety. Pojawienie się każdej z nich wiele zmienia w życiu pisarza, chociaż on nie zawsze zdaje sobie z tego sprawę. A przynajmniej nie od razu. Ale to jeszcze nie wszystko. Wbrew pozorom, wszystko nabiera tempa dopiero w chwili, gdy bohater osiada na dłużej w jednym miejscu. Splot wydarzeń niesamowicie się nawarstwia, a psychika Denata ewoluuje.
- Jakim miejscu? Gdzie dotarł?
- Tego musisz dowiedzieć się sam. Przeczytaj. Zapewniam, że warto.
- No dobrze – wyraz twarzy mojego rozmówcy zdradzał, że przekonałam go i zachęciłam do czytania. – To teraz ostatnie pytanie. Powiedz mi, proszę, po co chodzisz z tą książką już drugi dzień. Normalnie powinnaś ją odłożyć i zabrać się do następnej.
- Masz rację – odpowiedziałam. – Ale teraz nie jest normalnie – sugestywnie podkreśliłam ostatnie słowo. – Muszę się poważnie zastanowić.
- Nad czym znowu?
- Nad układem książek na regałach. Poprzestawiam je. System alfabetyczny przestał mnie zadowalać. Pozycjom Krasnodębskiego należy się specjalna półka, a nie jakieś tam miejsce w szeregu. – wyjaśniłam. Większość miłośników książek zapewne rozumie moje wahania. Ułożenie swoich zbiorów jest przecież bardzo istotne.
- Ech, bo za dużo tego masz. – on nie rozumiał. Sądził, że książek może być  z a  d u ż o. Cóż za głupota! – Powinnaś oddać to wszystko do skupu makulatury. – Bluźnierstwo pierwszej wody! Aż uszy bolą, ale słuchałam dalej. Z grzeczności. – Wiem, kupię ci pendrive! – wypalił dumny z siebie. – Ściągniesz sobie z netu ibuczki i po kłopocie!
- Phi! Pendrive! Toś wymyślił! A co z zapachem książek? Z fakturą papieru? Z ciężarem, szelestem kartek i zapiskami na ich brzegach?! To jest magia!!! Temu, który przez tanie wygodnictwo, świadomie i dobrowolnie się jej pozbawia, można jedynie współczuć – wyrzucałam z siebie słowa, próbując uświadomić rozmówcy to, co oczywiste.



---
[1] Jan Paweł Krasnodębski, ”Zapach kobiety”, wyd. Videograf II, Katowice 2009, tekst z okładki.
[2] Tamże.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Starsze teksty