Jeszcze pięć lat temu nie lubiłam książek z pierwszosobową narracją męską pisanych przez kobiety ani takich, w których bohaterem jest kobieta, a autorem mężczyzna. Dlaczego? Otóż w swojej czytelniczej karierze wiele razy miałam wątpliwe szczęście trafiać na takie właśnie pozycje i... wręcz biła z nich sztuczność. Mało komu udawało się wymyślić bohatera autentycznego. Dialogi i monologi były pełne stereotypów, a sami bohaterowie zupełnie nieciekawi. Wniosek? Nie czytać takich książek! Unikać ich jak komarów!
Unikałam. Czas mijał, a ja zaczęłam się coraz bardziej przekonywać, że jest masa autorów, którzy tworzą całkowicie miałkich bohaterów/bohaterki i płeć niczego w tej sprawie nie zmienia. Można powiedzieć, że dojrzewałam czytelniczo... Wreszcie stwierdziłam rzecz następującą: jest więcej niż pewne, że straciłam wiele ciekawych lektur w ciągu tych lat. I wszystko przez to idiotyczne kryterium! Na szczęście to błąd z gatunku tych, które można naprawić. Kolejne tygodnie były dla mnie drogą usłaną... blurbami. Oczywiście szukałam pozycji, które wcześniej odrzucałam z powodu zupełnie irracjonalnej nieufności. Przeszukiwałam biblioteki, sklepy internetowe, pytałam znajomych... I tak trafiłam na „Pamiętniki Hadriana”.
Książka zauroczyła mnie już od pierwszych stron. Jest to naprawdę zajmująca powieść napisana w formie listów, które Hadrian - następca rzymskiego tronu, mądry władca, filozof i znawca sztuki - pisze do swojego szesnastoletniego wnuka Marka Antoniusza. Spore wrażenie robią wiedza i wyczucie formy pisarki. Sposób pisania doskonale imituje pamiętnikarski styl, a treść jest prawdziwą panoramą cesarstwa i studium psychiki bohatera. Gdybym nie wiedziała, że Yourcenar rozpoczęła pracę na książką krótko przed drugą wojną światową, mogłabym w uznać te listy za w stu procentach autentyczne.
Urzekające są również fragmenty dotyczące literatury, które śmiało można określić mianem smaczków dla miłośników książek o... książkach.
Sześćdziesięcioletni główny bohater budzi szczerą sympatię. Jest świadom nadchodzącego końca, ale zachowuje pogodę ducha i dystans. W pierwszym liście pisze do Marka: „Lubię moje ciało; służyło mi dobrze i na wszelkie sposoby, i nie skąpię mu potrzebnych starań. (...) Nikt nie może przeskoczyć naznaczonych granic; moje spuchnięte nogi już mnie nie dźwigają podczas długich ceremonii rzymskich; duszę się; i mam sześćdziesiąt lat. Nie wyciągaj stąd fałszywych wniosków: nie jestem jeszcze dosyć słaby, żeby się poddać urojeniom strachu, niemal tak samo jak urojenia nadziei niedorzecznym, a na pewno o wiele przykrzejszym”[1].
Również w pierwszym liście cesarz przyznaje, że niekiedy woli zwierzęta od ludzi, a po chwili snuje filozoficzne rozważania na temat nieśmiertelności, porozumienia na poziomie wiedzy, doświadczenia, marzeń etc. Nie bez znaczenia jest fakt, iż Hadrian pisze również o sztuce kulinarnej (snując rozważania z punktu widzenia smakosza i zahartowanego w boju żołnierza), miłości, odwadze, przyjaźni i sztuce, a wszystko to bez widocznych przeskoków, skrótów myślowych i zbędnego patosu. Całość czyta się naprawdę bardzo płynnie, a czytelnicza satysfakcja rośnie z każdą kolejną stroną.
Bardzo interesujące okazują się też wszelkie kwestie metajęzykowe, jak np.: „Słowa mylą, gdyż słowo »rozkosz« przykrywa rzeczywistości sprzeczne, mieści w sobie zarazem pojęcia ciepła, łagodności, bliskiej zażyłości ciał i pojęcia przemocy, agonii i krzyku. Sprośne zdanko Poseidoniosa o pocieraniu się dwóch cząstek naskórka (...) tyleż określa fenomen miłości, ile struna dotknięta palcem daje pojęcie o cudzie dźwięków”[2].
Autorka wybrała sobie bohatera, którego historia już zna i jakby stworzyła jego życie na nowo, pokazując je w chwili, kiedy próbuje on je podsumować. Zdaje się, że właśnie dlatego spectrum tematyczne jest tak szerokie – było to zwyczajnie niezbędne do całościowego ujęcia postaci. Do zachowania (stworzenia?) aury wiarygodności. Jakby dla potwierdzenia, uwiarygodnienia tego w wieńczących książkę „Zapiskach do »Pamiętników Hadriana«” sama napisała: „Wziąć czyjeś życie, (…) wybrać taki moment, kiedy człowiek, który to życie przeżył, waży je w swoim ręku, bada, na chwilę staje się zdolny wydać o nim osąd. Zrobić to tak, żeby wobec swego życia zajął tę samą pozycję, co my”[3]. I to udało się pisarce wyśmienicie. Często w przypadku apokryficznych lub historycznych książek bywa, że czytelnik ma ochotę pominąć kilka stron. Zwyczajnie go nudzą, nie wnosząc nic nowego ani do charakteru postaci, ani do fabuły opowieści. W tym wypadku wszystko jest na swoim miejscu. Nie widać „nadsłowia”, a śmierć, będąca przecież osią utworu (w końcu cesarz jest śmiertelnie chory), nie narzuca się czytelnikowi z każdej strony, jak to często bywa w literaturze tego typu.
Właściwie jedyny zarzut, jaki przychodzi mi do głowy, to kilka wpadek translatorskich/korektorskich. Język powieści jest raczej spójny, ale podczas lektury zauważyłam kilka drobnych (głównie gramatycznych) potknięć. Drobnych jednak na tyle, że nie ma sensu ich cytować. W końcu nie jest to sprawa nagminna. Powiedziałabym raczej, że dwa lub trzy przeoczenia. Takie rzeczy po prostu się zdarzają.
Zastanawiałam się, dla kogo właściwie jest ta książka. Z czystym sumieniem mogę ją polecić wszystkim czytelnikom obu płci, którzy lubią opowieści pełne refleksji i przemijania, ale pozbawione rzewności i fabularnych kalek - oraz pasjonatom historii o starożytnym Rzymie, ponieważ lata jego świetności są przedstawione przez autorkę w sposób imponująco obrazowy. Powieść odniosła międzynarodowy sukces i trafiła do kanonu powieści polityczno-historycznej. Całkiem słusznie.
---
[1] Marguerite Yourcencar, „Pamiętniki Hadriana”, przeł. Hanna Szumańska-Grossowa, Państwowy Instytut Wydawniczy 1988, str. 4.
[2] Tamże, str. 10.
[3] Tamże, s. 272
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz