Ab
urbe condita. A na początek? Koniec, okładka. Bo oto
mamy dwóch piewców poety: pierwszy to Kacper
Bartczak, który wskazuje w wierszach Szymona Domagały-Jakucia zamkniętych w
debiutanckim tomie „Hotel Jahwe” rzeczywistość zwichniętej religii oraz piewca
drugi znany z niewyczerpywalnych zasobów wszelkich anegdot Konrad Góra,
przywołujący zdarzenie znalezienia psa,
co aktualnie sypia na grdyce i porównujący debiutanta do Borowskiego czy
Broniewskiego.
Smakowita to zachęta, popatrzy zatem co
kryje się pod daniem głównym, które jak się okazuje – szanowny autor podzielił
na dwie części: Ewangelię dla
wykluczonych oraz Ewangelię dla
miasta Łodzi. Cóż zatem za dobrą nowinę przynosi? Czyje przyjście i czyje
zmartwychwstanie ogłasza?
Spuścizna modernizmu przyniosła nam
przesyt okrzyków o śmierci wszelkich bogów i pozostawieniu biednych ludzi samym
sobie. Ewangelia według tradycji ma przekazywać wiadomość o lepszym życiu. W
chrześcijaństwie ewangelia jest nauką o Jezusie i zbawieniu. Poprzez zapis historii życia Zbawiciela,
pokrzepia, ale jednocześnie poucza ludzi, wskazują drogę postępowania zgodnie
ze Słowem Bożym, która to ma poprowadzić ich do wiecznego szczęścia.
A może odwrotnie? W starożytności używano
tego terminu do określenia rodzaju nagrody w podzięce za pomyślną wieść. Pomocny
może okazać się tytuł. Hotel to tymczasowe miejsce na nocleg, odpoczynek. Z
natury obce i bezosobowe. Bezbarwne, nawet jeśli zaprojektowane i utrzymane z
wielką klasą.
Hotel Jahwe. Hotel dla Boga? Jahwe to
hotel – chwilowe miejsce na odpoczynek, punkt na trasie? Schronienie? Więcej
się rozjaśnia niż zaciemnia, więc przejdźmy do treści.
Pierwsze, co uderza w wierszach Jakucia,
to bezkompromisowość straceńca. Łodzianin uderza bez pardonu, zwracając się do
samego Boga:
„Boże ścian drzwi zabierasz aby nie było
wyjścia
podłogi zabierasz aby nie było przejścia
kiedyś dojrzeję i rzeknę: Chrystus
drzwiami podłogą
a
Boga ścian nie ma niech żyje Bóg
drzwi
u Chrystusa mieszkań wiele z widokiem
póki co przyszedł Diabeł odlicza kroki
wybranych
dba by nie zboczyła moja podłoga do Boga
drzwi
oto spełniło się nawet Diabła mam po
swojej stronie
jego gniew spada na mój sufit
chciałbym nie mieć cię na głowie teraz
ja szarpię za twoją przyczynę”
[z wiersza: W dupie mam wszystkie twoje
kraje]
czy:
„Oto
spolegliwość uczyniła mnie narzędziem
(...)
nie
czuję się wezwany przez Ciebie ani nie liżę znaczków
bo
nie mam Ci nic ważnego do przekazania
(...)
„
[z
wiersza: Jahwe]
Pomijając
niewielki dysonans (najpierw zwrot do Boga zapisany wielką literą, w kolejnym
wierszu minuskułą), wyraźnie dostrzegamy tu oznaki agresji i buntu. Buntu
jednak aktywnego. Szymon nie obiecuje, że kiedy przyjdzie Bóg, to stanie się
cokolwiek konkretnego/on zachowa się w konkretny sposób. Szymon przemawia
bezpośrednio. Już działa. Wystawia działa i nie ustaje w ataku:
„Religia
to kłamstwo. Śmierdzi ofierze Chrystusa poświęcenie nóg(...)”
[z
wiersza: Bulla fellatio]
Antyreligijna
[czy może raczej antykościelna, bo w końcu spotykamy wyłącznie nawiązania do
Biblii] żarliwość, wręcz fanatyzm, to tylko część, jak się okazuje, wcale nie
najistotniejsza, tego, co autor nam przygotował. „Hotel” wręcz kipi od bardzo
dosłownych, często brutalnych i wulgarnych opisów czynności seksualnych –
niekiedy natężenie tego jest tak silne, jakby to właśnie seks – zamiast religii
czy Boga – okazywał się jedynie słuszny i zbawienny. Alius est Amor, alius Capido? Podmiot tych wierszy traktuje
fizyczne zbliżenie niemal na zasadzie rytuału religijnego – czegoś najwyższego
i najwspanialszego (jedynej drogi nie tylko do śmierci, ale do rozkoszy
rozumianej jako zbawienie – czyżby zatem wybrzmiewały tu tony libertyńskie i
hedonistyczne?). Nie mówi jednak zbyt wiele o miłości emocjonalnej między
dwojgiem ludzi.
I
tak na przykład:
„(...)
zbliżenie
eksperymentuje we mnie podnosząc korpus do świętości
Zbawicielu
jeśli dobry seks jest metaforą umierania
Ja
eunuch spotkam się z Tobą prędzej niż podejrzewałem”
[z
wiersza: Hymn do miłości (Jak szybko dojdę Zbawicielu)]
Prawda,
że działa? Problem jedynie w tym, że całość nieco pachnie prowokacją. W
kolejnych tekstach zaczyna być już przewidywalne. Wiemy: będzie bezprecedensowy
seks, kolokwialne oraz religijne słownictwo, Bóg sprowadzony do roli dziecka,
które upomina się lub karci za złe zachowanie, a całość zachowana w stylu
litanii. Całość sprawia wrażenie przesytu, który jest chyba największym
problemem tej książki, choć autor operuje równie sprawnie inną tematyką. Cztery
ze swoich wierszy kieruje bezpośrednio do innych autorów (dwa – po jednym w
każdej części – poświęca łodziance Justynie Fruzińskiej i po jednym dedykuje Robertowi Rybickiemu i Konradowi Górze; oba ponownie w
tonacji quasi-modlitewnej).
Kolejnym
lejtmotywem okazuje się mała ojczyzna autora – Łódź. To właśnie tam ma miejsce
lwia część narracji i to właśnie temu miastu poświęcona jest wszak druga część
tomu. Nie jest to jednak Łódź piękna i zachęcająca do zamieszkania:
„Widziałeś
słońce na Zarzewskiej? Grabowej,
Dębowej, mojej Poznańskiej?
Wskrzesza
ciepły odór uryny. (...) Nie kocham cię. Nie daję rady. Nie biorę.
(...)
Ulica
tak brzydka, że grawitacja abdykuje. (...)
Kilka
metrój dalej na Placu Niepodległości
miasto oświetliło nowy kościół,
wszak
światłość światłości potrzebuje. Obok na postumencie Faustyna
ciągnie
druta Miastu.”
[z
wiersza: Ulica Zarzewska]
I
w końcu, czego mogliśmy się spodziewać:
„(...)
Gdzie
jesteś Chryste?
Czemu
opuściłeś to miejsce?
A
przecież warte jest miasto krwi Twojej
(...)”
[z
wiersza: Piątek w Łodzi]
„Hotel
Jahwe” to odważny, mocny tom z wyraźnymi naleciałościami wciąż młodzieńczej
buńczuczności, o’haryzmem dostrzegalnym w kilku miejscach. Głos podobny nieco do dykcji K. Góry czy Sz. Kopyta, ale wciąż osobny, przebijający się na tle echa większości współczesnych
debiutów. Przy tym wszystkim nieco jednak nachalny w wymowie. Zrozumiała jest
siła i brak zahamowań, ale czytelnik ostatecznie nie dostaje ewangelii – ani w
znaczeniu nagrody, ani pocieszenia/dobrej nowiny. Historię życia istoty
pretendującej na przewodnika duchowego? W pewnym sensie tak, tylko co – prócz krzyku
– przynosi ona czytelnikowi? To wiersze czystego sprzeciwu, agresji. Wobec
wszystkich, nawet siebie samych. I z tymm musi się zmierzyć czytelnik. Czy na
to zasłużył, czy nie.
Cześć Oliwia
OdpowiedzUsuńRazem z Pokrzywnicą mamy zaszczyt dodać Twojego bloga do listy polecanych blogów na naszym blogu. ;)
Zapraszamy i prosimy o zrewanżowanie się, jeśli tylko uznasz, że nasza strona posiada jakąś wartość. :)
www.leniwiecliteracki.pl
pozdrawiam
Ciernik