piątek, 8 czerwca 2012

O książce, która zrobiła mi krzywdę

To będzie prawdopodobnie najbardziej subiektywna recenzja, jaką udało mi się kiedykolwiek napisać.
Obiektywnie musiałabym stwierdzić, że debiut Jakuba Kulczyka znalazł swoje miejsce na modnej w ostatnich latach ścieżce. Styl podobny do Tomasza Piątka, Piotra Czerwińskiego, a nawet... Mirosława Nahacza,  Kornela Maliszewskiego (należy przyznać sprawiedliwie, że  ostatni tworzyli już po wydaniu „Zrób mi jakąś krzywdę”  w 2006 roku). Podobny, jednak lepszy.  Wypadałoby nadmienić, że cała powieść  to nacechowany popularnymi, postmodernistycznymi motywami romans.  Na pierwszy rzut oka. Sedno nie tkwi w ogólnej, skostniałej regułce, nazwie konkretnego gatunku. Przede wszystkim jest to zjawiskowa zabawa konwencją. Podobną grę,  w tym wypadku z kryminałem,  podjął  Michał Witkowski w najnowszej powieści „Drwal”.

Niestety pięć ostatnich stron debiutu Żulczyka rozczarowuje przewidywalnością. Mam jednak szczerą ochotę krzyknąć: do diabła z puentą! To książka z pazurem. Z mocą, której  brakuje wielu doświadczonym pisarzom.  Żywy, brawurowy, a jednak  nieprzekombinowany język dosłownie wciąga czytelnika w swoje sidła. W wypowiedziach pierwszoosobowego narratora aż roi się od błyskotliwych porównań, metafor i dygresji. Sądzę, że nie przesadzę ani o jotę, twierdząc, że każda strona dostarcza czytelniczej przyjemności nastoletnim czytelnikom, bo przecież to właśnie do nich jest ta historia kierowana.  Autor świetnie poradził sobie z uchwyceniem i wyeksponowaniem wielu uroków współczesnej polszczyzny, a efekt jest... co najmniej wiarygodny. Chyba tylko językowi puryści dostrzegliby drobne (!) zgrzyty.  Bohaterowie są młodzi, ekspresyjni , zatem nie zawsze udaje im się ułożyć komunikat z samych okrągłych słówek – na karty powieści wdarło się kilkanaście wulgaryzmów, które jednak  – przysięgam! – niczego nie psują. A wręcz przeciwnie. Umiejętnie użyte przez autora, dodają dynamiki i kolorytu. 

Tyle  ogólnych informacji. Obowiązek spełniony. Muszę uczciwie przyznać, że „Zrób mi jakąś” krzywdę jest, przynajmniej dla mnie, jedną z tych pozycji, o których myśli się, że techniczne zawiłości nie mają znaczenia. I to jest cały paradoks, bo przecież cała emocjonalność książki wypływa właśnie z techniki. Z formy autora i stylu, jaki obrał. Akcja sama w sobie jest może nośna, ale nie na tyle, by trzymać czytelnika jak na karuzeli, kiedy na jego twarzy malują się skrajne emocje, a jednak z niecierpliwością czeka kolejnego okrążenia. 

Podczas lektury nawet przez moment nie zadawałam sobie pytań w stylu: „a dlaczego tak?”,  „czemu nie ujął tego inaczej”. Ostatnio coraz częściej zdarzają mi się podobne dylematy, co, delikatnie mówiąc, jest strasznie frustrujące. Natomiast historia wykreowana przez Żulczyka po prostu wciąga. 

Właśnie, wykreowana. Sama w sobie jest, co tu dużo mówić, niezbyt wiarygodna. Chłopak na ostatnim roku studiów prawie że od pierwszego wejrzenia zakochuje się w dziesięć lat młodszej siostrze kolegi, która z kolei najbardziej na świecie uwielbia... gry komputerowe.  Dziewczyna wyjeżdża, a ten robi wszystko, by ją odnaleźć i zabrać na wycieczkę. Można by powiedzieć: kolejny przedstawiciel new romantic, męczennik za miłość w XXI w. Jednak, jak już wspomniałam, to, o czym jest opowieść, przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Naprawdę niewiele znajdziemy na rynku książek, o których można powiedzieć, że równie dobrze mogłyby być o czymkolwiek innym i wciąż byłyby świetne. Fabuła jest tylko sprytnym wykończeniem. Uwydatnieniem inteligentnej emocjonalności, spostrzegawczości i niebanalnej ironii. 

Książka, choć kierowana do młodych odbiorców, może jednak nieco nużyć rozczaruje nieco starszych czytelników, właśnie przez swoje podobieństwo do innych, licznych tytułów. Opowiada o szaleństwie, lękach, ale przede wszystkim jest świadectwem pasji, ale  przy tym wszystkim brak jej nieco osobności, co jest dla mnie jednym z poważniejszych zarzutów. 

Co tu dużo mówić, kupił mnie pan tą książką, panie Żulczyk. Mimo wszystko: dobra robota. 


Zrób mi jakąś krzywdę, Jakub Żulczyk, 
Lampa i Iskra Boża, Kraków 2006

1 komentarz:

  1. Pierwsze słyszę o tej książce, a recenzja brzmi interesująco... Muszę się rozejrzeć po bibliotekach :)

    Przy okazji zapraszam do mnie: sylwiablach.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Starsze teksty