Podpisuję odbiór przesyłki od pewnego miłego znajomego (serdeczne pozdrowienia dla Jurka!). Otwieram, przeglądam zawartość. Wiadomo: książki. Dziesięć sztuk, każda innego rozmiaru i z innego wydawnictwa. Czyli to co lubię najbardziej. Zerkam na tytuły. Mój wzrok przyciąga już pierwsza pozycja, czyli ''Nim nadejdzie lato'' Ericha Remarque'a. Czytam blurba i myślę: matko, znowu o miłości i znowu bohaterowie mają tak mało czasu. Co za żenada. Wracam do przeglądania opisów na okładkach i na dłużej zatrzymuję się przy dwóch innych lekturach. ''Na dłużej'' w tym wypadku oznacza: czytam od deski do deski. Reszta na jakiś czas ląduje na półce.
Dzień drugi (tydzień później):
Bogowie! Katastrofa! Prawdziwa tragedia! Ratunku! Nie mam co czytać! Pomocy! Jeszcze jedno pełne nadziei spojrzenie na półkę i... no tak! Jest! ''Nim nadejdzie lato'' to ostatnia książka. Może pochopnie ją odrzuciłam? Zresztą, nawet jeśli nie, to z braku laku... Czytam! Strona pierwsza, druga, piąta... Myślę: nieeeeeeee, to stylistycznie zbyt podobne do ''Wielkiego Gatsbiego''. W końcu nawet wydawnictwo Rebis wypuściło obie książki w tej samej serii. Fabuła też nie powala. Ona: młoda i piękna pensjonariuszka ukrytej w górach umieralni zwanej oględnie sanatorium. On: kierowca rajdowy po czterdziestce. Odwiedza przebywającego na przedłużającym się zwolnieniu chorobowym przyjaciela. Tam poznaje Lillian, by po kilku dniach wyjechać wraz z nią. Bezpretensjonalnie, bo oboje nie obiecują sobie po tym niczego. Ot, po prostu: kobieta korzysta z nadarzającej się okazji wyrwania się z ośrodka, a on bez protestów zabiera ją ze sobą. Szybko zakochują się w sobie... a właściwie... mogłoby się wydawać, że tak właśnie jest. Tymczasem postawa Lillian Durkierque do złudzenia przypomina zachowanie Izy Łęckiej ze znanej powieści Prusa. Kobieta oczekująca jednocześnie romantycznych uniesień, jak i kosztownych sukien; miłości, stabilności, wolności... Rządna życia, a jednak asekurująca się na wszelkie możliwe sposoby. Waży każde słowo, a jednocześnie sprawia wrażenie jakby na niczym jej nie zależało. Przede wszystkim: zaślepiona. Można przyjąć, że ma powód. W końcu jest chora, a rokowania nie są najlepsze. Lillian jednak zupełnie nie dba o swoje zdrowie, unikając nawet lekarzy. A Clerfayt? Pragnie spokoju, stabilizacji. Zależy mu na dziewczynie, ale bez przerwy obawia się, że ją utraci. Bierze udział w kolejnych wyścigach tylko ze względu na pieniądze, których - co wydaje się w tej sytuacji oczywiste - nie potrzebuje dla siebie, ale dla ukochanej, z którą chce założyć prawdziwą rodzinę. Nawet swoją jedyną nieruchomość przepisuje na jej nazwisko w akcie darowizny. A zakończenie? Niektórym może wydawać się bardzo przewrotne. Dla mnie takie nie jest, chociaż i tak uważam, że autor mógł zamknąć tę historię o wiele gorzej. Gorzej, rzecz jasna, dla czytelnika, nie bohaterów. To właściwie tyle.
Dzień trzeci:
Pora napisać recenzję. Nic już nie czytam. Chodzę i układam ją w głowie, ale po kilku godzinach dochodzę do wniosku, że to i tak bez sensu. Bo co właściwie miałabym napisać? Że mam bardzo ambiwalentny stosunek do tej książki? Że trudno mi ją ocenić w szkolnej skali, bo raz chcę dać 5+, a po chwili 2? Cóż, kiedy tak właśnie jest. Może powinnam napisać, że lektura przebiega płynnie, nie dostrzegam błędów i ogólnie to dosyć przyjemna książka? Że momentami bardzo aforystyczna? Że opisywana historia równie dobrze mogłaby być autentyczna i całkowicie zmyślona? Wygląda na to, że tak właśnie napisałam. I to wszystko prawda. Pozostaje się tylko podpisać. Do lata jeszcze daleko, ale historia zatoczyła krąg. Niniejszym podpisuję: pozytywnie rozczarowana czytelniczka.
Wesołych świąt w radosnej atmosferze oraz pogody ducha. Stosu prezentów i mocy radości!
OdpowiedzUsuń:))
OdpowiedzUsuńMam czasami dokladnie to samo = "trudno mi ją ocenić w szkolnej skali, bo raz chcę ją ocenić na 5+, a po chwili na 2". I jeszcze to, że raz nie moge się oderwać od ksiazki, a pozniej wogole nie chce mi sie jej dalej czytac. Czy to swiadczy kiepsko o mnie jako czytelniku czy moze o kiepskim poziomie ksiazki ? Nie wiem :)
OdpowiedzUsuń