Całkiem niedawno w moje ręce trafił najnowszy tomik Marty Fox. pt. ''Rozmowy z Miro''. Kilka dni później zaproponowałam jednemu ze znajomych, że odstąpię mu go całkiem za darmo. Odpowiedział, że na tę autorkę, teściową Piotra Kupichy, najlepiej spuścić zasłonę milczenia. Przyznam, że miałam bardzo podobne odczucia przy lekturze jej książki ''Coraz mniej milczenia. O dramatach dzieciństwa bez tabu''. Doszłam jednak do wniosku, że to co najmniej głupie nie rozmawiać o autorach, których się nie lubi i nie pisać o książkach uważanych za marne.
W momencie, gdy zdamy sobie sprawę z głupoty postępowania, należy je koniecznie zmienić. To chyba oczywiste, prawda? Dlatego z czystą premedytacją pytam możliwie najdonośniejszym głosem: gdzie autorka widziała to przełamanie tabu? Dlaczego kilka (momentami budzących wątpliwości) historyjek, które na domiar złego są opowiedziane w bardzo zachowawczy sposób ma być książką tak ważną, jak głosi jej okładka?
Oczywiście, że o maltretowaniu czy molestowaniu należy rozmawiać, żeby zwrócić uwagę społeczeństwa. Ale z tego wszystkie powinno wynikać nieco więcej niż opowiastki rodem z bloga nastolatki i egzaltowane blurby. W przypadku ''Coraz mniej milczenia'' to się nie udało. A szkoda. Autorka miała szansę stworzyć pozycję poruszającą, a przede wszystkim istotną. Wyszło nudnawo i tandetnie. Mamy cztery historie, trzy wywiady i przedruk mejlowej korespondencji z bohaterem czwartego rozdziału. Czytamy je, by natychmiast o tym zapomnieć. Po prostu książka-porażka, a czas poświęcony lekturze (przynajmniej w moim przypadku) jest stracony. Czy trzeba dodawać coś jeszcze?
Coraz mniej milczenia, Marta Fox
Wydawnictwo Siedmioróg, Wrocław 2004
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz